Fotograf: Ola Wilczek
Miejsce: Malta

Bardzo dobrze pamiętam pierwszy ślub, który fotografowałam. Stres był tak ogromny, że nie umiałam spać, ani jeść. Bo chociaż praca fotografa na ślubie z boku wygląda na łatwą i przyjemną – to jest niesamowicie wymagająca, wyczerpująca i odpowiedzialna. Ale przy tym ogromnie satysfakcjonująca. Kocham tą robotę!

Dlaczego o tym piszę? Bo przed ślubem Marie-Claire i Rafała czułam się dokładnie tak samo jak kilka lat temu przed ślubem Pauliny i Marcina (czyli pierwszej pary, która mi zaufała). Trudne warunki oświetleniowe (całe przyjęcie już po zachodzie słońca, w plenerze), inne zwyczaje, obcy język.

Ale wiecie co? To była niesamowita przygoda! A na każdym kroku spotykałam się z ogromną życzliwością i uśmiechem.

Ślub na Malcie różni się baardzo od typowego polskiego wesela. (a śląskiego to w ogóle!). Ceremonia o 18.00. Wcześniej się nie da, szczególnie latem – bo goście by sie roztopili . Potem standing party na dworze – można swobodnie porozmawiać, a w tle gra zespół jazzowy. Oczywiście są tez przygotowane miejsca siedzące z myślą o tych, co nie dadzą rady długo stać, a kelnerzy roznoszą słodkie i wytrawne przystawki. No i działa open bar! Gdzieś tam po drodze grill, żeby nikt nie był głodny i o 22.00 impreza z DJem. Przed północą tort, o północy rzut bukietem i zakończenie imprezy. Co ciekawe wesela maltańskie bywają ogromne – zaprasza się wszystkich znajomych, sąsiadów. Kilkaset gości nie robi na nikim wrażenia.

I powiem Wam, że mnie taka forma imprezy naprawdę mi pasuje. Chętnie zobaczyłabym takie przyjęcia w Polsce!